JANUSZ KRUPSKI - U POCZĄTKÓW ZWIĄZKU DUŻYCH RODZIN „TRZY PLUS”


2 lipca 2021 r.

Piszę ten tekst jako wieloletnia prezes ZDR3+ i jako żona Janusza Krupskiego. Związek Dużych Rodzin „Trzy Plus” jest obecnie największą rodzinną organizacją pozarządową w Polsce, od 2007 roku inspirującą rozwój polityki rodzinnej, przekonującą wszystkie kolejne ekipy rządowe do jej prowadzenia. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że długotrwałym i wielotorowym działaniom Związku zawdzięczamy rozwój i - w dużej mierze - kształt obecnej polityki rodzinnej w Polsce. ZDR3+ można porównać do budowli, do której różne osoby przez lata dokładały cegiełki, elementy konstrukcji i fasady. Janusz Krupski jest jedną z tych osób, których obecność była bardzo istotna u samych fundamentów. Był ukształtowany przez wieloletnią działalność w konspiracji. Opanował sztukę bycia ukrytym, i koncentrowania się na celu i efektach działania. W Związku Dużych Rodzin Janusz nie był osobą widoczną, jego obecność miała jednakże duże znaczenie dla kierunku, w jakim rozwinął się Związek. Miał wpływ na to, jak obecnie w Związku rozumiemy rolę polityki rodzinnej w kontekście rozwoju Polski. Pozostawił po sobie wiarę w skuteczność dialogu opartego na wzajemnym szacunku – nie tylko w stosunkach rodzinnych - ale także między obywatelami a instytucjami państwowymi, wiedzę i umiejętność prowadzenia takiego dialogu z osobami różnych poglądów. Jego szerokie kontakty, autorytet i szacunek, jakim był darzony, otwierały wiele drzwi i pomagały pozyskać zaufanie dla tworzącego się Związku i jego działań.

Spotkałam Janusza na KULu w 1978 roku. Był wtedy absolwentem Historii, redaktorem naczelnym „Spotkań” – jednego z pierwszych pism ukazujących się poza cenzurą, znany w środowisku KULu jako niezłomny działacz niepodległościowy i antykomunistyczny. Ja byłam wtedy studentką drugiego roku psychologii, zaangażowaną w międzynarodowy ruch „Wiara i Światło” udzielający wsparcia rodzinom z dorosłymi dziećmi z umysłowym upośledzeniem. Obydwoje – każde inaczej – byliśmy społecznie aktywni. Dla nas obojga – choć dla każdego zupełnie inaczej - Kościół był istotnym punktem odniesienia i ważną wartością. Chociaż każde z nas obracało się w swoim środowisku i prowadziło inną aktywność, poznawaliśmy się coraz lepiej i w przeddzień ogłoszenia stanu wojennego byliśmy blisko decyzji na dalszą wspólną drogę – na założenie rodziny. 13 grudnia 1981 roku znaleźliśmy się nagle w zupełnie nowej sytuacji. Ogłoszono stan wojenny. Janusz zaczął się ukrywać. Przyszłość stała się niewiadoma i zagrożona. Obydwoje byliśmy stale śledzeni. W październiku 1982 roku Janusz został internowany. Niedługo po wyjściu z więzienia, w styczniu 1983 roku, porwany i oblany żrącą substancją zmieszaną z trucizną (fenolem). Taki był nasz okres narzeczeński. Musieliśmy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy mamy prawo w takich warunkach zakładać rodzinę? Czy będziemy w stanie zapewnić bezpieczeństwo naszym dzieciom? Jak żyć w państwie, które chce nas zniszczyć? W wywiadzie z 2005 roku Janusz mówi: ”Ja ożeniłem się w kilka miesięcy po moim porwaniu przez komórkę D Departamentu IV MSW do Puszczy Kampinoskiej i później mi wszyscy przepowiadali, że następnym razem to będzie koniec. Nie miałem nic. Nie miałem mieszkania. Ale zdecydowałem się. Postanowiłem nie koncentrować się na tym, że w jakiejś wielkiej zapalczywości, desperacji będę z tym systemem walczył, tylko, że będę żył jak normalny człowiek. Ja wybrałem życie.” Obydwoje – wbrew okolicznościom – wybraliśmy miłość. Wzięliśmy ślub w Laskach we wrześniu 1983 roku. Oczywiście, że w następnych latach nie było łatwo, ale nic już nie było dla nas tak trudne jak okres przed ślubem.

Rok 1989 był przełomem. Dla naszej rodziny oznaczał ogromną ulgę. Mieliśmy już wtedy trójkę małych dzieci. Przestałam się bać, że ktoś kiedyś zrobi im krzywdę. Mogłam zacząć oddychać normalnie, bez napięcia i lęku. Janusz mógł zacząć legalnie pracować. W 2000 roku został urzędnikiem państwa, o którego niepodległość walczył przedtem jako działacz opozycji antykomunistycznej. Najpierw uczestniczył w tworzeniu się IPNu, jako zastępca prezesa, a potem, od 2006 roku został szefem Urzędu ds. Kombatantów i Osób Represjonowanych.

W pierwszych latach XXI wieku mogliśmy już obserwować rezultaty przemian związanych z transformacją ustrojową rozpoczętą w 1989 roku. Pierwsze co nam, jako rodzicom siedmiorga dzieci rzucało się w oczy i dotykało nas osobiście, była pauperyzacja rodzin wychowujących dzieci. Widoczny był już wtedy spadek współczynnika dzietności. W wywiadzie do filmu „Drukarze” z perspektywy 2005 roku Janusz tak mówi o swoim zaangażowaniu w działalność opozycyjną i o nowych wyzwaniach współczesności, w której żyliśmy : „(W latach 70. i 80.)… byliśmy przekonani , że Polska nie jest krajem niepodległym, jest krajem, który tę niepodległość utracił mimo wielkiej, ofiarnej walki pokolenia naszych ojców, naszych profesorów i nauczycieli, którzy ponieśli wielkie ofiary, ale niepodległości nie zdołali zdobyć. To było zadanie, które razem ze swoim etosem nam przekazali, to był testament Polski Walczącej…My mieliśmy jakby nowy zapas sił i energii. I mieliśmy to przekonanie, że właściwie od przełomu XVIII i XIX wieku każde pokolenie musi złożyć jakąś swoją ofiarę na drodze do niepodległości.….Mimo że w żadnym momencie naszego działania, czy w latach 70. czy 80. nie wiedzieliśmy, czy ta niepodległość będzie za rok, czy za 10 lat, byliśmy przekonani, że teraz jest taki moment historii, że totalitaryzm upadnie. Nie wiedzieliśmy, jakim kosztem i kiedy, ale że upadnie, wiedzieliśmy na pewno. Teraz mamy Polskę niepodległą. Ale tak jak każde pokolenie i my dzisiaj, i pokolenia następne stoją przed wyzwaniami, które ten ( współczesny ) czas wprowadza. Teraz nie jest już najważniejsza troska o obronę niepodległości, tak jak dotąd to rozumieliśmy. Ale myślę, że przed naszymi kolejnymi pokoleniami stają wyzwania bardzo ważne, wyzwania cywilizacyjne, o to, jak ma wyglądać nasze społeczeństwo, jego kultura, jego życie duchowe. To jest pytanie o to, czy Polacy będą się rozwijać, czy nie, bo przecież jest bardzo mało dzieci. Z własnego wyboru, na własne życzenie jest nas coraz mniej…. Rozwój demograficzny to pewna siła wewnętrzna, duchowa… może się okazać, że my [Polacy] będziemy znikać właśnie z własnego wyboru…”

Sami mogliśmy doświadczać, mając na wychowaniu gromadkę dzieci, jak trudno poradzić sobie w kraju, gdzie nie bierze się pod uwagę wartości pracy opiekuńczo - wychowawczej rodziców, w kraju, w którym nie istnieje polityka rodzinna. Rozmawialiśmy o tym w naszym małżeństwie, ale także z innymi rodzinami wychowującymi dzieci. Od 1994 roku mieszkaliśmy w Grodzisku Mazowieckim, gdzie szybko nawiązaliśmy kontakt z kilkoma rodzinami podobnie wielodzietnymi jak my.

Znów mieliśmy wrażenie życia jakby pod prąd, na przekór państwowym mechanizmom, utrudniającym życie tym rodzinom, które zdecydowały się mieć ponad przeciętną liczbę dzieci. Wydawało nam się, że brakuje w tym wszystkim logiki. Bo przecież wyraźny był już kryzys demograficzny, współczynniki dzietności najniższe w Europie. Janusz mówił o zagrożeniu demograficznym Państwa. Bardzo nie lubił narzekania, był człowiekiem czynu. Jeśli jest coś nie tak, to znaczy, że to jest wyzwanie, że trzeba coś zmienić, coś naprawić. Miał w sobie taką energię nadziei. No i myślał w kategoriach Państwa, w kategoriach Polski. A w Polsce brakowało polityki rodzinnej.

Janusz zawsze śledził prasę. Zaczął wyszukiwać artykuły na temat rodzin, na temat dzietności i polityki w tym zakresie. Dyskutowaliśmy o nich i z treściami w nich znajdującymi bardzo często się nie zgadzaliśmy. Na jeden z artykułów z Gazety Wyborczej postanowiliśmy odpowiedzieć tekstem polemicznym. Ja reagowałam bardzo emocjonalnie, Janusz był racjonalny i wyważony. Był głównym architektem tego tekstu, ale nie chciał się pod nim podpisywać, więc chociaż de facto jest to nasze wspólne dzieło, podpisana jestem tylko ja. „Otóż polityka rodzinna obowiązująca dotąd jest de facto antyrodzinna, szczególnie skierowana przeciwko rodzinie tradycyjnej, a zwłaszcza mającej więcej dzieci. Prowadziły ją władze komunistyczne za czasów PRL-u i jak dotąd nic się nie zmieniło. Oprócz polityki medialnej narzędziem dyskryminacji rodziny stała się także polityka fiskalna.” - pisaliśmy. „Autor artykułu kreśli obraz kryzysu rodziny tradycyjnej. Taki kryzys odnotowuje się w Polsce, a w Europie zmiany są posunięte jeszcze dalej. Autor przedstawia proces rozpadu rodziny nie tylko jako nieuchronny, ale także jako pożądany i zachęca do tego, by polityka społeczna go pobudzała. Co do nieuchronności procesu społecznego można by dyskutować, ale z jakiego powodu autor dyskredytuje rodziny tradycyjne stanowiące znakomitą większość polskich gospodarstw i jeszcze przez długie lata mające w wielkiej mierze zapewnić Polsce przyrost naturalny?” Nasza polemika została umieszczona na łamach Gazety Wyborczej. To zachęciło mnie do dalszej polemicznej aktywności w odpowiedzi na artykuły, z którymi się nie zgadzałam. Niestety w tamtym okresie żadne już nie trafiły na prasowe łamy. Janusz natomiast do końca swego życia przynosił mi do czytania artykuły prasowe z obszaru polityki rodzinnej, wskazywał, co ciekawe, co ważne, na co zwrócić uwagę. Był to szeroki przegląd: Nasz Dziennik, Rzeczpospolita, Gazeta Wyborcza etc. Miał bardzo otwarty umysł, szacunek dla odmiennych poglądów, umiejętność ich analizy oraz bardzo jasne własne stanowisko, którego rzeczowo bronił. W późniejszych latach pisałam wiele tekstów. Bardzo często Janusz był ich pierwszym recenzentem, wiele spraw przedyskutowaliśmy, wskazywał nieścisłości, luki, dodawał argumenty. W ostatnim okresie życia dużo wyjeżdżał, więc bywały teksty, które opublikowano, zanim on je przeczytał. Tak się stało z wywiadem w Rzeczpospolitej, który ukazał się w marcu 2010 roku. Bardzo dobrze pamiętam , jak mocno przeżywał fakt, że w tekście podałam nazwiska osób, które niepochlebnie wypowiedziały się na temat rodzin wielodzietnych. Mówił, że przecież nie można atakować konkretnych osób, czym innym są rzeczowe argumenty. Potraktowałam to jak lekcję…

15 stycznia 2007 roku odbyło się zebranie założycielskie, na którym było 50 członków założycieli. Janusz też był obecny, ale nie podpisał się na liście założycieli. Nie lubił być widoczny. Zresztą, jego zdaniem, urzędnik państwowy nie powinien być członkiem założycielem organizacji pozarządowej, to jest mieszanie porządków.

W trakcie tego zebrania zostałam wybrana na prezesa. Nie chciałam kandydować - namówił mnie do tego Janusz. Obiecał, że będzie mnie wspierał. Ukonstytuował się też 7 osobowy Zarząd. Ruszyliśmy do pracy – początkowo pracowicie lobbowaliśmy za wprowadzeniem ulgi podatkowej na dzieci. Poprzez znajomości Janusza udało mi się spotkać osobiście z premierem Jarosławem Kaczyńskim i przekonywać do wprowadzenia ulgi. Rozwijaliśmy nasze kontakty z ekspertami, pisaliśmy i rozmawialiśmy gdzie się dało. Wprowadzenie ulgi uznaliśmy za wielki sukces ( nie tylko zresztą naszego Związku, bo przecież różne środowiska się do tego przyłożyły).

Przez prawie całą pierwsza kadencję Janusz był obok mnie. Był znakomitym doradcą, dobrym, doświadczonym dyplomatą, wiedział, jak poruszać się w świecie polityki, wielu ówczesnych polityków znał osobiście jeszcze z czasów opozycji antykomunistycznej. Przed ważnymi spotkaniami mogłam z nim omówić wszystkie wątpliwości i problemy. Zdarzało się, że Janusz brał udział w niektórych zebraniach Zarządu: uważałam, że wprawdzie w Zarządzie są pojedyncze osoby, ale jako, że jest to stowarzyszenie rodzinne, to niezwykle ważne jest współdziałanie małżeństw. Dlatego czasem robiliśmy spotkania Zarządu razem z drugimi połówkami.

Działalność w Związku kosztowała dużo energii i czasu, była to działalność społeczna, a nam nieraz trudno było związać koniec z końcem – jak większości rodzin, gdzie wychowuje się dużo dzieci. Nieraz byłam zmęczona. Mówiłam Januszowi, że w następnej kadencji nie będę kandydować. Pamiętam, jak odpowiedział: „Rozumiem, nie kandyduj, chyba, żeby wszyscy na Ciebie jednogłośnie chcieli głosować”.

Janusz odszedł nagle, zupełnie niespodziewanie 10 kwietnia 2010 roku…

Dwa miesiące po katastrofie odbyły się wybory na następną kadencję. Przyszłam na zebranie z intencją rezygnacji z kandydowania na funkcję prezesa. Kiedy członkowie Zarządu chcieli jednogłośnie mnie wybrać – przypomniały mi się słowa Janusza i nie potrafiłam się im oprzeć. Znowu mnie namówił. Zostałam na kolejne 3 kadencje…

Zawsze mam poczucie, że jestem w Związku Dużych Rodzin „Trzy Plus” razem z Januszem, choć go nie widać. Kiedyś, w 2006 roku w wywiadzie dla Rzeczpospolitej pisałam „ Kiedy poznaliśmy się z mężem, mieliśmy swoje pasje. Uznaliśmy jednak, że to, co najlepiej możemy zrobić wspólnie, to przekazać nowe życie. To najpiękniejsza twórczość, jaka istnieje. Dzieci są czymś w rodzaju dzieła sztuki. A dziś najlepsze, co możemy zrobić, to towarzyszyć im w rozwoju.” To prawda, która odnosi się do naszych dzieci. Ale pewnym rodzajem wspólnej twórczości była także nasza obecność w Związku Dużych Rodzin. Myślę, że Janusz nadal towarzyszy mu w rozwoju.

 

 

Joanna Krupska

 

© Związek Dużych Rodzin "Trzy Plus"

Realizacja: A.Net.pl
Wesprzyj nas
1,5 procent
Newsletter